Lepiejby może był powiedział, suńmy się, bo prawdziwie suwaliśmy się raczej, niż postępowaliśmy po tak spadzistej pochyłości. Było to prawdziwe wirgilijuszowskie „facilis descensus Averni.” Busola której się często radziłem, stale wskazywała kierunek południowo-wschodni. Ta massa lawy ciągnęła się w linii prostej, w żadną nie zbaczając stronę.
Pomimo to, gorąco nie zwiększało się bardzo wyraźnie, co przemawiało za teoryą Humphry Davy.
Często z zadziwieniem oglądałem termometr: po dwóch godzinach naszej podróży wskazywał on 100, to jest o cztery tylko stopnie wyżej jak przy wyjściu. To pozwalało mi wnosić, że droga nasza bardziej zbliżała się do linii poziomej niż pionowej.
Dla dokładniejszego zbadania głębokości w jakiej się znajdowaliśmy, profesor mierzył dokładnie kąt zboczenia i nachylenia drogi — ale rezultat swych obserwacyj chował przedemną w tajemnicy.
Około ósmej godziny wieczorem mieliśmy wypoczynek: lampy zawieszono na występie lawy; Hans widocznie był strudzony, bo usiadł zaraz i nie chciał już powstać. Grota w której zatrzymaliśmy się, miała dostateczną ilość powietrza, tak, że do nas nawet tchnienia wiatru dochodziły. Lecz zkąd one powstawały? jakim je przypisać ruchom atmosferycznym? otóżto właśnie były kwestye, któremi najmniej zajmowałem się w tej chwili; głód i znu-
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/164
Ta strona została przepisana.