Profesor był w stanie nadzwyczajnego rozdrażnienia. Głos jego na chwilę wzruszony i łagodniejszy, stawał się znowu ostrym i groźnym. Z dziką energiją walczył on przeciw niebezpieczeństwu.
Nie chciałem go porzucić w głębi tej przepaści, a z drugiej znowu strony, instynkt zachowawczy kazał mi uciekać od niego.
Przewodnik nasz przysłuchiwał się tej scenie ze zwykłą sobie obojętnością; rozumiał jednak o co rzecz idzie, z samych gestów naszych mógł się domyśleć, przy jakiej każdy z nas drodze obstaje.
Lecz Hans mało do tego wszystkiego pzywiązywał
wagi; gotów był iść dalej, lub wracać na skinienie swego pana.
Czemuż w tej chwili nie umiałem się z nim rozmówić? Możebym słowami, jękiem, prośbą, nareszcie zdołał wzruszyć tę zimną figurę, pokazać mu grożące niebezpieczeństwo. We dwóch możebyśmy łatwiej zdołali przekonać szalonego profesora; w ostatnim razie zmusilibyśmy go do powrotu na Sneffels.
Zbliżyłem się do Hansa, ująłem go za rękę — nie poruszył się wcale; wskazałem mu palcem drogę krateru — Islandczyk stał jak posąg. Na twarzy mojej mógł wyczytać straszne cierpienia, ściskałem mu rękę konwulsyjnie; poruszył się nareszcie, potrząsnął z lekka głową i najspokojniej wskazując na mego stryja, rzekł:
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/186
Ta strona została przepisana.