nigstrasse, nawet z dodaniem jednego więcej pokoiku dla mnie, któryby mi się tak był przydał.
Lecz wchodząc do gabinetu nie myślałem bynajmniej o tych cudach; stryj zajmował mnie wyłącznie w tej chwili. Siedział on w szerokim fotelu, pokrytym aksamitem utrechtskim, trzymając w ręku książkę, na którą spoglądał z niemem uwielbieniem.
— Ach co za książka! co za książka! — wołał. Wykrzyknik ten przypomniał mi, że professor Lidenbrock w wolnych od zajęć chwilach, był także i biblijomanem; lecz książka, lub stary jaki szpargał wtedy dopiero miały wartość u niego, kiedy były albo bardzo trudne do znalezienia, albo też całkiem nieczytelne.
— A więc — rzekł do mnie — czyż nie widzisz? ależ to ja odkryłem skarb nieoceniony, szperając dziś rano w sklepiku żyda Hevelijusa.
— Pyszna! — odpowiedziałem z wyraźnie nakazanym zapałem.
W rzeczy samej, nie miałem bynajmniej ochoty zapalać się do jakiegoś tam starego rupiecia in quarto, którego grzbiet i boki oprawne były w grubą cielęcą skórę, a wyżółkłe karty przełożone wypłowiałą i bezbarwną zakładką.
Szanowny professor nie przestawał tymczasem głośno podziwiać swego nabytku.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/19
Ta strona została przepisana.