Byłem w stanie dziwnego rozstrojenia; nie zgadywałem co Hans zrobić zamyśla, a jednak ruch jego każdy nowej mi dodawał otuchy; nareszcie gotów mu byłem znowu ręce ucałować, gdym spostrzegł że zabiera się do rąbania skały okutym kijem.
— Jesteśmy ocaleni! — krzyknąłem — jesteśmy ocaleni!
— Tak — powtarzał stryj z zapałem — jesteśmy ocaleni! Hans miał słuszność. Nieoceniony człowiek; my sami nie potrafilibyśmy wpaść na myśl tak szczęśliwą.
Hans wziął się szczerze do pracy: zwolna i ostrożnie dziurawił skałę, uderzając raz koło razu i tym sposobem przygotowywał wydrążenie szerokie na pół stopy. Silny szum strumienia coraz wyraźniej dochodził do naszych uszu — zdawało mi się, że już na wargach moich czuję zbawczy płyn przywracający mi życie.
Wkrótce, kij okuty już na dwie stopy zagłębiał się w granicie; robota nie trwała dłużej nad godzinę, wiłem się jak wąż z niecierpliwości. Stryj chciał się już uciec do gwałtownych środków — zaledwie go powstrzymać zdołałem: już chwytał za swój drąg okuty, gdy nagle świst przeciągały dał się słyszeć i obfity strumień wody wytrysnął na ścianę przeciwległą.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/197
Ta strona została skorygowana.
— 187 —