I w rzeczy samej nie miałem co odpowiedzieć.
W żaden sposób wierzyć nie mogłem w zdanie Humphry Davy, przeciwnie, obstawałem przy teoryi ciepła wewnętrznego; chociaż w tej chwili działo się przeciwnie. Wolałem przypuszczać, że komin tego wulkanu wygasłego pokryty lśniącą powloką lawy, nie przepuszczał gorąca przez jego ściany.
Lecz nie chcąc się uciekać do argumentów całkiem nowych, poprzestałem wprost na tem co było rzeczywiście.
— Mój stryju — rzekłem — wierzę w zupełną dokładność twoich rachunków, pozwól mi jednak wyprowadzić z nich jeden ważny wniosek.
— Słucham cię mój drogi.
— W punkcie na którym się obecnie znajdujemy, pod szerokością Islandyi, promień ziemski ma blisko tysiąc pięćset ośmdziesiąt trzy mil — wszak prawda?
— Tysiąc pięćset ośmdziesiąt trzy i jedna trzecia — poprawił profesor.
— Przypuśćmy tysiąc sześćset ma, w cyfrach okrągłych. Otóż na rachunek takiej podróży, zrobiliśmy dopiero mil dwanaście.
— Tak jest, bez wątpienia.
— I to kosztem ośmdziesięciu pięciu mil odbytych po linii przekątnej.
— Masz słuszność zupełną.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/211
Ta strona została przepisana.