Hansa i jego krew zimna bardzo nam były użyteczne. Poczciwy Islandczyk z rzadką obojętnością przyjmował wszystkie wypadki i nastręczające się trudności i jemu prawdziwie zawdzięczamy, niejednokrotne uniknięcie niebezpieczeństwa z jakiegobyśmy sami bez jego pomocy wyjść nie potrafili.
Małomówność jego codzień się prawie zwiększała, a nawet zdaje mi się, że i nas zarażał niemotą.
Przedmioty zewnętrzne rzeczywiście na mózg oddziaływają. Kto się zamyka w czterech murach samotny, zapomni w końcu myśleć i mówić, jak liczne bywały tego przykłady. W ciągu następnych dwóch tygodni, od czasu ostatniej naszej rozmowy, nie zaszło nic godniejszego uwagi. Z tej epoki w pamięci mej pozostał jeden tylko, bardzo ważny wypadek, którego najdrobniejsze szczegóły, dotąd mi żywo tkwią w pamięci.
Schodząc wciąż coraz niżej, 7 sierpnia doszliśmy do głębokości trzydziestu mil, co znaczy że nad głowami naszemi było trzydzieści mil skał, oceanu ziemi, miast i t. d. Musieliśmy wtedy być oddaleni o dwieście mil od Islandyi. Tego dnia pochyłość tej drogi nie była znaczna.
Szedłem naprzód, niosąc jeden z przyrządów Ruhmkorfa — drugi trzymał profesor. Po drodze przypatrywałem się bacznie pokładom granitu.
Jednym razem, obróciwszy się nagle po za siebie, spostrzegłem że jestem sam.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/217
Ta strona została przepisana.