woda, wiodąc mych towarzyszy w nieznane głębiny.
Jak tu powrócić na dobrą drogę? Nogi moje nie zostawiały żadnych śladów na twardym granicie.
Napróżno trudziłem głowę nad rozwiązaniem tego nieodgadnionego zadania. Całe moje położenie dawało się sprowadzić do jednego wyrazu: zgubiony!
Tak, zgubiony! zabłąkany w przepaściach niezmierzonych. Te trzydzieści mil skorupy ziem-skiej całym swym ogromem ciężyły mi na barkach, wgniatały mnie w głębię ziemi!
Usiłowałem powrócić myślą do wspomnień z nad ziemi. Niewyraźnie już prawie stawał mi w pamięci Hamburg, domek na Königstrasse, moja biedna Graüben; wszystko to co kochałem, stawało mi jak mara przed zamglonym wzrokiem. Potem, przy żywszej hallucynacyi cisnęły mi się jedne po drugich wypadki podróży: przybycie na Islandyję, p. Fridrikason, góra Sneffels. Nareszcie powiedziałem sobie stanowczo, że jeśli w obecnem mojem położeniu zachowam jeszcze jaką nadzieję, będzie to wyraźnym znakiem szaleństwa, zupełnej utraty rozumu!
Bo i rzeczywiście, jakaż siła ludzka mogła mnie wyprowadzić ztąd na powierzchnię ziemi? kto mógł wskazać mi drogę na której spotkałbym się z moimi towarzyszami?
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/222
Ta strona została przepisana.