ki wybuch gazu, może oberwanie się jakiej potężnej podstawy globu!
Z natężoną uwagą czekałem, czy się ten hałas nie powtórzy. Kwadrans może upłynął, milczenie panowało ponurej nie słyszałem już nawet bicia własnego serca.
Tymczasem, przyłożywszy ucho przypadkiem do ściany, zdało mi się że słyszę gdzieś w oddaleniu wymawiane jakieś niezrozumiałe wyrazy. Zadrżałem ze wzruszenia!
— Ależ to proste złudzenie — pomyślałem.
Lecz nie! Przysłuchując się baczniej, rzeczywiście rozróżnić mogłem jakby szmer ludzkiej rozmowy, ale tak byłem osłabiony że nic zrozumieć, nic rozróżnić nie mogłem. Jednakże to głos ludzki! byłem tego pewny.
Przez chwilę myślałem czy to nie jakie złudzenie — czy to nie własne moje słowa echa powtarzają; zacisnąłem przeto usta silnie i przyłożyłem znowu ucho do ściany.
— Tak, z pewnością, mówią! mówią!
Posunąłem się o kilka stóp dalej wzdłuż muru i dosłyszałem głosy bardzo wyraźne, nawet pojedyńcze słowa choć niezrozumiale dochodziły do mnie. Po kilka razy obił się o moje uszy wyraz „förlorad” wymawiany z pewnym rodzajem boleści.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/228
Ta strona została przepisana.