Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/244

Ta strona została skorygowana.
— 234 —

było zdolne. W ogóle effekt całego tego blasku był nader smutny i melancholiczny. Zamiast firmamentu zasianego gwiazdami, poza chmurami przeczuwałem jakieś granitowe sklepienie gniotące mnie całym swym, ciężarem; a przestrzeń ta jakkolwiek rozległa, nie wystarczyłaby zapewne na krążenie najmniejszego nawet z satellitów słońca.
Przypomniałem sobie wtedy teoryę pewnego kapitana angielskiego, który porównywał ziemię do wielkiej kuli wydrążonej, w pośrodku której utrzymywało się powietrze przezroczyste, jedynie w skutek silnego zgęszczenia, a jednocześnie dwie gwiazdy Pluton i Prozerpina, kierowały przez nią swe tajemnicze drogi. Miałżeby on mieć słuszność?
Rzeczywiście, byliśmy zamknięci w obszernej wklęsłości, w jakiejś grocie podziemnej, której rozmiarów szerokości i długości oznaczyć nie było można, bo krańce ich gubiły się w niedoścignionej okiem przestrzeni; wysokość zaś musiała wynosić więcej jak kilka mil. W którem miejscu sklepienie to opierało się na granitowych murach poprzecznych? Oko tego dostrzedz nie mogło; lecz w atmosferze wisiała chmura, w wysokości mniej więcej dwóch tysięcy sążni, to jest poza atmosferą, wyziewów ziemskich — a jak domyślać się trzeba, powstała zapewne ze znacznego zgęszczenia powietrza.