— Otóż mam nadzieję, że na przeciwnym brzegu znajdziemy nową jaką drogę.
— A jaka, według twego zdania stryju, może być długość tego oceanu?
— Najwięcej trzydzieści do czterdziestu mil.
Dla tego też nie mamy czasu do stracenia i jutro zaraz puszczamy się na morze.
Mimowolnie zacząłem wzrokiem szukać statku, któryby nas przeniósł na ten brzeg przeciwny, a nie widząc go zapytałem stryja, jakim sposobem drogę tę odbędziemy.
— Na tratwie mój chłopcze, na dobrej i mocnej tratwie.
— Na tratwie? ależ zkąd jej weźmiemy, bo nie widzę...
— Nie widzisz Axelu, to prawda, ale gdybyś chciał nadstawić ucha, to posłyszałbyś.....
— Posłyszałbym?
— Uderzenia młotka, z którychbyś się dowiedział, że Hans jest już przy robocie.
— Jakto, buduje tratwę?
— Nie inaczej.
— I już pościnał na to drzewa.
— Chodź, sam zobaczysz go pracującego.
O kwandrans drogi od nas, z drugiej strony przylądka formującego port naturalny, spostrzegłem Hansa szczerze zajętego pracą. Z niemałem zadziwieniem ujrzałem na ziemi już do połowy
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/258
Ta strona została przepisana.