ją wydobyli, Hans wskazał mi na żelazie kilka bardzo wyraźnych znaków, jakby z ukąszenia pochodzących.
Z zadziwieniem spojrzałem w oczy przewodnikowi.
— Tänder — rzekł on ze zwykłą sobie obojętnością.
Nie zrozumiałem znaczenia wyrazu; zwracam się więc do stryja, lecz znajduję go zatopionego w głębokiem rozmyślaniu. Nie chcę mu przerywać i wracam do mego Islandczyka, który pokilkakroć otwiera i zamyka usta, chcąc mi tym gestem myśl swą objaśnić.
— Zęby! — rzekłem coraz bardziej zdziwiony, i uważniej przypatrując się sztabie żelaza.
Tak jest, to rzeczywiście ślady zębów wyryte na metalu. Wyobrażam sobie, jaką siłę muszą mieć szczęki, w których one są osadzone! Byłżeby tam pod wodą potwór jaki z gatunków zaginionych, żarłoczniejszy niż ludojad (squale), straszniejszy od wieloryba? Nie mogłem oderwać oczu od tej sztaby pogryzionej. Czyżby moje marzenie dnia poprzedzającego miało się w rzeczywistość zamienić? Te i tym podobne myśli zajmowały przez cały dzień mą głowę skłopotaną; kilkogodzinny dopiero sen pokrzepił mnie i uspokoił nieco wzburzoną moją wyobraźnię.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/274
Ta strona została skorygowana.
— 264 —