po nad wały z siłą nieopisaną, i rzucona o jakie dwadzieścia sążni dalej.
— Co to jest? — zawołał stryj — czy przybiliśmy do brzegu?
Hans wskazał palcem na ukazującą się od czasu do czasu czarną jakąś ogromną massę, w odległości dwóchset sążni.
— Ah! jakiż olbrzymi delfin! — krzyknąłem.
— A za nim oto jaszczurka morska niezwykłej wielkości.
— A jeszcze dalej krokodyl potworny! Patrz stryju, jaką ma ogromną, paszczękę z dwoma rzędami ogromnych zębów. Ach! już znika!...
— Wieloryb! wieloryb! — wołał znowu profesor. — widzę jego ogromne płetwy. Patrz! patrz, jak przez otwory nozdrzowe wyrzuca w górę powietrze i wodę.
I rzeczywiście dwie kolumny płynu wznosiły się do znacznej wysokości nad powierzchnię morza. Zdziwieni, osłupiali, wystraszeni, staliśmy patrząc na tę gromadę potworów morskich. Wszystkie one były niezwykłej wielkości, tak, że najmniejszy z nich, chwyciwszy zębami potrafiłby zniszczyć cały nasz statek. Hans chciał się już puścić na wolę wiatrów, byleby uniknąć tego sąsiedztwa niebezpiecznego, lecz na drugiej stronie spostrzega innych, niemniej strasznych nieprzyjaciół: żółwia mającego ze czterdzieści stóp szerokości i węża
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/277
Ta strona została skorygowana.
— 267 —