Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/294

Ta strona została przepisana.

które bij w metalowe narzędzia nasze i w lufybroni, są świetlane; bałwany morskie wyglądają jak wzgórza wulkaniczne, pod któremi tli ogień wewnętrzny, i których każdy wierzchołek bucha płomiemem.
Nic nie widzę wśród światła nazbyt wytężonego; huk grzmotów i gromu ogłuszył mnie zupełnie, chwieję się na nogach.... Pochwyciłem za maszt, który jak trzcina gnie się pod gwałtownym naciskiem huraganu.
........................
........................
........................
W tem miejscu, podróżne moje notatki zaczynają być niezupełne; znajduję zaledwie kilku uwag niedokładnych i ulotnych tylko, zawsze jednak nacechowanych owem wrażeniem trwogi i wzruszenia, jakie mną miotało w chwili pisania, i lepiej aniżeli pamięć informujących mnie o ówczesnem naszem położeniu.
........................
........................
........................
Niedziela, 23-go sierpnia. — Gdzież jesteśmy? Dokąd nas uniósł szalony pęd tratwy?
Noc była okropna. Burza nie ustaje. Żyjemy wśród hałasu i huku nieustannego. Z uszu krew nam płynie obficie. Niepodobna jest rozmówić się.