— Tak się zdaje.
— I rzecz dziwna — dodałem — że jeśli mnie rachunek mój nie myli, to w tej chwili mamy właśnie nad głową toż samo morze Śródziemne.
— Czy być może?
— Tak jest, bo znajdujemy się o dziewięćset mil od Reikjawiku.
— To piękny kawałek drogi! nieprawdaż mój chłopcze? Lecz co do owego twierdzenia że jesteśmy teraz pod morzem Sródziemnem, a nie pod Turcyją lub Atlantykiem, to wtedy tylko być to może, jeżeli kierunek nasz nie został zmieniony.
— Nie, wiatr zdawał się być ciągle jednostajny, sądzę, że brzeg ten musi leżeć na południewschód od portu Graüben.
— Łatwo się o tem będzie przekonać za pomocą bussoli.
To mówiąc profesor udał się ku skale, na której były ustawione narzędzia. Był bardzo wesoły, podskakiwał idąc, zacierał ręce jak student jaki.
Poszedłem za nim rozciekawiony; profesor wziął bussolę, postawił ją pionowo i zaczął obserwować igiełkę; po krótkiej oscylacyi, zatrzymała się stale pod wpływem magnetycznym.
Stryj patrzył z zadziwieniem, potem przetarł oczy i znowu patrzył; nareszcie zwrócił się do mnie w osłupieniu prawie.
— Co to jest? — zapytałem.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/306
Ta strona została przepisana.