— Tak jest mój Axelu, tak jest, masz słuszność, tem więcej, że opuszczamy to morze poziome, nigdzie nas doprowadzić nie mogące. Teraz zaczniemy w dół schodzić i schodzić bez końca!... A wiesz ty Axelu, że aby dotrzeć do środka ziemi, niema już więcej jak może tysiąc pięćset mil co najwyżej?
— E! taka bagatela! to i mówić o tem nie warto; w drogę więc, w drogę coprędzej!.....
Tak rozmawiając doszliśmy do Hansa. Wszystko było gotowe do natychmiastowego odjazdu. Siedliśmy na tratwę; Islandczyk rozpuścił żagiel i wybrzeżem skierował się ku przylądkowi Saknussemm.
Wiatr nie był zbyt pomyślny, nieraz przeto musieliśmy popychać się za pomocą kijów okutych; często wypadało okrążać ogromne skały zachodzące w morze; nakoniec, po trzech godzinach żeglugi, to jest około szóstej wieczorem, przybiliśmy do brzegu, w miejscu wygodnem i bezpiecznem.
Wyskoczyliśmy na ziemię. Byłem jeszcze rozgorączkowany; zaproponowałem więc żeby spalić nasz statek, celem odjęcia sobie możności dalszego podróżowania po wodzie. Stryj sprzeciwił się temu. Zdawało mi się że zobojętniał, że utracił cały zapał i energię.
— To przynajmniej — rzekłem — jedźmyż zaraz nie tracąc czasu.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/320
Ta strona została skorygowana.
— 310 —