Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/321

Ta strona została skorygowana.
— 311 —

— Dobrze, dobrze mój chłopcze, ale najprzód zbadajmy należycie tę nową galeryję, aby wiedzieć czy potrzebne będą sznury i drabiny.
Stryj wprawił znowu w ruch przyrząd Ruhmkorfa; porzuciliśmy tratwę przywiązaną do brzegu i puściliśmy się w nowe przejście; ja szedłem na czele wyprawy!
Okrągły prawie otwór przejścia, miał około pięciu stóp średnicy; ciemny tunel ciągnął się przez skałę; po obu stronach widać w nim było szczątki materyj wybuchowych, które dawniej przezeń przechodziły; dolną częścią dotykał gruntu, tak że można było dojść do niego bez trudności.
Uszedłszy ze sześć kroków, natrafiliśmy na ogromny kamień, przejście tamujący.
— Przeklęta skała! — krzyknąłem zagniewany na widok tej przeszkody.
Napróżnośmy szukali w lewo i prawo, u góry i na dole — nigdzie żadnego przejścia, ani otworu. Hans z lampą troskliwie zbadał wszystkie punkta, lecz wszystko na nic się nie przydało. Potrzeba było wyrzec się wszelkiej nadziei przejścia. Usiadłem na ziemi zrozpaczony; stryj wielkiemi krokami mierzył korytarz w zamyśleniu.
— Ależ Saknussemm.... — zawołałem.
— Musiał go także zatrzymać ten kamień.
— Nie, nie, to być nie może — odpowiedziałem — ten kawał skały musiał tu zamknąć przejście