Knot mógł się palić przez dziesięć minut, zanimby ogień doszedł do prochu. Miałem więc dość czasu do powrotu na tratwę.
Nie bez wzruszenia gotowałem się do mojej ważnej roli.
Po krótkim posiłku, stryj z przewodnikiem weszli na statek; ja sam zostałem na brzegu, trzymając w ręku lampę, mającą mi posłużyć do zapalenia knota.
— Tylkoż moje dziecię, biegnij zaraz do nas.
— Bądź spokojnym stryju, dobrze się uwinę.
Zwróciłem kroki ku otworowi galeryj, otworzyłem latarnię i pochwyciłem koniec knota. Profesor trzymał chronometr w ręku.
— Czyś gotów? — zapytał.
— Gotów! — odpowiedziałem.
— A więc do dzieła! zapalaj!
Przytknąłem knot do ognia, a gdy ten szybko palić się zaczął, co sił biegłem do naszej tratwy, która po wejściu mojem natychmiast, odbiła od brzegu i jednem silnem odepchnięciem od lądu wysunęła się o jakie dwadzieścia sążni na wodę.
Była to chwila trudna do opisania. Profesor pilnie śledził okiem skazówkę chronometru.
— Jeszcze pięć minut! — rzekł — Jeszcze cztery.
Jeszcze trzy.
Czułem że pulsa biją mi gwałtownie.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/326
Ta strona została przepisana.