Nie bez trudności wprawdzie, zdołał jednakże Hans zapalić pochodnię, a chociaż płomień chwiał się w skutek ruchu wstępującego, zawsze przecież widzieć wszystko było można.
— Tak jest właśnie jak myślałem — mówił dalej — znajdujemy się w wązkiej studni, nie mającej i czterech sążni średnicy. Woda przybywszy do głębi otchłani wraca do swego poziomu i nas ze sobą unosi.
— Dokąd?
— Tego nie wiem, ale bądźmy gotowi na wszelki wypadek. Pędzimy z szybkością dwóch najmniej sążni na sekundę, co czyni sto dwadzieścia sążni na minutę, czyli przeszło półczwartej mili na godzinę. Takim sposobem można i prędko i daleko zajechać!
— Tak, jeśli nas nic w drodze nic zatrzyma, jeśli ta studnia ma jakie wyjście. Lecz jeżeli jest zatkaną, jeżeli powietrze stopniowo coraz więcej zgęszczać się będzie pod ciśnieniem tego słupa wody, to się nareszcie wszyscy podusimy.
— Axelu — odpowiedział profesor z powagą i spokojem — położenie nasze jest prawie rozpaczliwe, lecz jest jednak nadzieja ocalenia, i nad tem się właśnie zastanawiam. Tak samo w każdej chwili zginąć, jak i ocaleć możemy. Bądźmyż gotowi na wszelki przypadek i umiejmy korzystać z każdej okoliczności.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/333
Ta strona została przepisana.