— Ale cóż robić?
— Najrzód, posiłkiem wzmocnić nasze siły.
Osłupiałem okiem spojrzałem na stryja... musiałem wyznać mu to, czego powiedzieć nie chciałem.
— Jeść? — powtórzyłem.
— Tak, i to nie tracąc czasu.
Profesor powiedział po duńsku kilka słów do Hansa, ten potrząsnął tylko głową.
— Jakto! — zawołał stryj — nasze zapasy żywności zatonęły?
— Tyle nam pozostało: kawałek zasuszonego mięsa na trzech.
Stryj patrzył na mnie, jakby nie chcąc zrozumieć słów moich.
— I cóż — rzekłem — czy jeszcze sądzisz że możemy być ocaleni?
Stryj nic nie odpowiedział.
Po upływie godziny zacząłem doznawać głodu; moi towarzysze także łaknęli, nikt jednak nieśmiał dotknąć tych nędznych resztek pożywienia.
Tymczasem pędziliśmy jak strzała; niekiedy powietrze zapierało nam oddech w piersi, jak aeronautom, zbyt szybko się wznoszącym — z tą tylko różnicą, że gdy tamtym stopniowo coraz większe dokucza zimno w wyższych warstwach atmosfery, my przeciwnego zupełnie doznawaliśmy uczucia.
Upał nieznośny wzmagał się co chwila, tak że gorąco doszło niezawodnie do jakich czterdziestu stopni.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/334
Ta strona została przepisana.