— Ha! to zjedzmy! — zawołałem.
Stryj wziął kawałek mięsa i kilka sucharów ocalonych przed burzą, rozdzielił je na trzy równe części i pomiędzy nas rozdał. Każda taka porcya wynosiła około funta pożywienia. Profesor zajadał chciwie, a nawet powiem z gorączkową jakąś żarłocznością; ja, pomimo głodu, z pewnym nawet wstrętem przyjmowałem ten pokarm; Hans, spokojnie i z umiarkowaniem żuł i połykał niewielkiemi kawałkami, jak człowiek którego przyszłe niebezpieczeństwa nie mogły zaniepokoić, który nie troszczył się o jutro. Islandczyk miał do tego w zapasie jeszcze jednę butelkę jałowcówki; wziąłem do ust kilka kropel, które mnie bardzo orzeźwiły.
— Forträfflig! — zawołał Hans, pijąc z kolei.
— Wyborne! — powtórzył profesor.
Nabrałem trochę otuchy. Skończyliśmy naszą ostatnią biesiadę o piątej godzinie z rana.
Taka już jest natura ludzka, że człowiek zaspokoiwszy swe potrzeby fizyczne, z trudnością przedstawia sobie męczarnie głodu, lub innej jakiej dolegliwości. Tak i my właśnie posiliwszy się, zapomnieliśmy o minionych cierpieniach i niewygodach.
Po zaspokojeniu głodu, każdy z nas puścił bieg swobodny swej wyobraźni. O czem mógł myśleć Hans, owa tajemnicza, niezbadana istota? — trudno
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/337
Ta strona została przepisana.