z turkotem sunących się po nierównym brukucoś, jakby grzmot przeciągły i jednostajny.
W przekonaniu mojem utwierdzało mnie zboczenie bussoli w skutek fenomenu elektrycznego; zdawało się że skorupa mineralna w każdej chwili pęknąć może, massy granitowe rozpadną się zwiększając rozpadliny, zawalą się gdzieś w przepaść nieznaną niezgłębioną, pochłonięte zostaną wraz z nami, którzy byliśmy jak pyłki niedojrzane okiem, wśród tej wielkiej gry rozhukanych żywiołów.
— Mój stryju, mój stryju! — wołałem — jesteśmy zgubieni.
— Cóż znaczy ta nowa trwoga? — odpowiedział z zadziwiającą spokojnością. — Co ci jest?
— Co mi jest? Patrz jak się te ściany poruszają; czujesz jak upał się wzmaga, widzisz jak woda wre pod nami, wyrzucając wysokie słupy gęstej pary; igiełka magnesowa zboczyła ze swego kierunku....
wszystko to są niezawodne wskazówki trzęsienia ziemi!
Stryj lekko potrząsnął głową.
— Trzęsienia ziemi? — rzekł.
— Tak jest stryju.
— Moje dziecię, sądzę że jesteś w błędzie.
— Jakto! nie poznajesz symptomatów?...
— Trzęsienie ziemi?... nie! spodziewam się czegoś większego.
— Co to ma znaczyć?
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/342
Ta strona została przepisana.