gnąłem znaleźć się nagle w tej chwili na jakim krańcowym punkcie północy, wśród trzydziestostopniowego mrozu. Wzburzona moja wyobraźnia z rozkoszą bujała po śnieżnych płaszczyznach podbiegunowych. Czułem że w głowie mi się zawraca; padłem bez przytomności, i gdyby nie usłużna a zręczna dłoń Hansa przybiegającego mi z pomocą, byłbym niezawodnie roztrzaskał gdzie czaszkę o mur granitowy.
Nie pomnę już dokładnie co się dalej stało. Pamiętam tylko huk przeciągły i bezustanny, poruszanie się skał i wirowanie naszego wątłego statku po rozpalonej lawie, w pośród gradu popiołów i rozpalonych kamieni. Zdawało się, że huragan jakiś wściekły rozniecał te ognie podziemne. Ostatni raz przy blasku płomienia ujrzałem spokojną twarz naszego przewodnika, i ogarnęło mnie dziwne uczucie bojaźni, podobne do tego, jakiego doznawać musi delikwent skazany na przywiązanie do otworu armaty, gdy oczekuje na wystrzał, mający roznieść w powietrzu rozszarpane jego członki.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/348
Ta strona została przepisana.