— Ależ bussola? — rzekł stryj.
— Bussola?... — odpowiedziałem zakłopotany. — Podług niej szliśmy ciągle na północ.
— Więc kłamała?
— Oh! zapewne kłamała.
— Jeśli tylko nie jestto biegun północny.
— Biegun! nie; ale....
Rzecz była trudną do wytłumaczenia, całkiem dla nas niepojętą.
Coraz więcej zbliżaliśmy się do rozkosznej zieloności, widzialnej zdaleka. Głód i pragnienie dokuczać mi poczęły. Nareszcie po dwóch godzinach męczącej drogi napotkaliśmy piękną wioskę, obfitującą w drzewa oliwne, granaty i wino, która zdawała się być własnością całego świata. Zresztą w obecnem naszem położeniu, nie bardzośmy byli skłonni zważać na jakiebądź względy. Z jakąż rozkoszą zbliżałem do ust te smaczne owoce i soczysty winograd! Niedaleko ztamtąd, w cieniu ślicznych drzew znalazłem źródło czystej jak kryształ wody, w której z rozkoszą zanurzyliśmy strudzone członki nasze.
Gdyśmy potem legli na mity spoczynek, z gęstwiny wybiegła jakaś dziecina.
— Ah! — zawołałem — otóż i mieszkaniec tych szczęśliwych okolic.
Malec wyglądał na żebraka, tak był wynędzniały i źle odziany; zląkł się spostrzegłszy nas, i nie
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/353
Ta strona została przepisana.