— Proszę stryja — rzekłem.
Zdawało się, że nie słyszał co mówię.
— Proszę stryja — powtórzyłem nieco głośniej.
— Co? — zapytał — jak człowiek nagle ze snu rozbudzony.
— A cóż ten klucz?
— Jaki klucz? Od sieni?
— Nie — zawołałem niecierpliwie — klucz do wyczytania dokumentu.
Profesor spojrzał na mnie przez wierzch okularów i musiał z mej twarzy wyczytać coś niezwykłego, bo silnie schwycił mnie za rękę, a nie mogąc mówić, pytał nagląco wzrokiem.
Potrząsłem głową twierdząco.
Stryj spojrzał na mnie wzrokiem litości, jakby miał do czynienia z obłąkanym.
Powtórzyłem mój znak twierdzący.
Ta niema rozmowa, w takich prowadzona okolicznościach, mogla zainteresować najobojętniejszego nawet widza. Obawiałem się mówić, aby mnie stryj nie udusił w nagłym przystępie nadmiernej radości, lecz tak mnie naglił, że musiałem odpowiedzieć.
— Tak, ten klucz... przypadek mi go podał...
— Co mówisz? — zawołał z nieopisanem wzruszeniem.
— Oto jest rzekłem — podając papier przezemnie zapisany — czytaj kochany stryju.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/46
Ta strona została skorygowana.
— 36 —