w mowie, a wzrokiem wciąż mi zalecał milczenie, w przedmiocie naszych projektów.
Pan Fridriksson pytał najprzód stryja o rezultat jego poszukiwań w biblijotoce.
— Wasza biblijoteka! — zawołał tenże — wasza biblijoteka nie posiada ani jednej książki prawdziwie ciekawej.
— Jakto! — odpowiedział p. Fridriksson — mamy przeszło ośm tysięcy tomów, z których wiele szacownych i rzadkich dzieł, pisanych w starym skandynawskim języku, a prócz tego, wszystkie nowości, w jakie corocznie Kopenhaga nas zaopatruje.
— A zkądże u licha pan wziąłeś te ośm tysięcy tomów? bo ja widziałem zaledwie....
— Oh! panie Lidenbrock, rozrzucone są one pocałym kraju; nasza stara lodowa wyspa łaknie nauki i szuka jej wszelkiemi sposobami. Sądzimy, że lepiej jest aby książka zużyła się w ręku czytelników, niż żeby pruchnieć miała bezużytecznie pod pyłem w biblijotecznej szafie, zdala od wzroku ciekawych i chciwych wiedzy. Dla tego też, biblijoteka nasza chętnie rozpożycza swe skarby na każde żądanie. Książki przechodzą, z rąk do rąk, po kilkakroć nieraz czytane, i dopiero po dwóch lub trzech latach, na swe półki powracają.
— Gdy tymczasem — rzekł stryj z pewnym przekąsem i niezadowoleniem — cudzoziemiec ciekawy...
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/93
Ta strona została przepisana.