— Żałuję mocno, rzekł p. Fridriksson, że zajęcia moje nie pozwalają, mi oddalić się ani na chwilę; towarzyszyłbym panom z przyjemnością i pewnym dla siebie pożytkiem.
— Oh! nie, oh! nic — żywo odpowiedział stryj — nie radzibyśmy przeszkadzać nikomu... zapewne, że obecność tak uczonego jak pan jesteś człowieka, bardzobyby dla nas była korzystną, ależ pańskie lekcye.
Zdaje mi się, że poczciwy Islandczyk, w prostocie ducha nie poznał się na złośliwości i fałszu mego stryja.
— O! radzę panu, szanowny profesorze Lidenbrock, zacząć badania od tego wulkanu; znajdziesz pan tam obfite żniwo dla ciekawych i nieznanych spostrzeżeń. Lecz powiedz mi pan, jak myślisz dostać się na półwysep Sneffels?
— Morzem, przez zatokę. Zdaje mi się że to najkrótsza droga.
— Zapewne, byłby to projekt najlepszy, szkoda tylko że do wykonania niepodobny.
— A toż dla czego?
— Dla bardzo prostej przyczyny, że w całem mieście ani jednego czółna nie mamy.
— Tam do licha!
— Trzeba będzie iść lądem, wciąż trzymając się wybrzeża morskiego; droga to wprawdzie dłuższa, ale też bardziej interesująca.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/98
Ta strona została przepisana.