Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/11

Ta strona została przepisana.

jeżeli ich życie, mniej ruchliwe, spłynęło w spokoju i wygodach, jakie zapewniał im majątek, nie należy im z tego powodu czynić wyrzutu, ani też posądzać że się wyrodzili. Przeciwnie, czyniąc dobrze, w dalszym ciągu utrzymywali tradycyę ich przodków.
Obaj odznaczając się silnem zdrowiem, nie mieli sobie do wyrzucenia najmniejszego ekscesu, a jeżeli, jak i wszyscy musieli się starzeć, to starość ta nie pozbawiała ich młodzieńczości, tak pod względem umysłu, ducha jako i ciała.
Być może mieli jakieś wady, któż jest bowiem bezwzględnie doskonałym? Wadą tą było urozmaicanie rozmowy obrazami i cytacyami czerpanemi z sławnego kasztelana z Abbotsford, lub po prostu z poematów epicznych Ossiana, dla których przejęci byli namiętnem uwielbieniem. Któż jednak z krainy Fingala i Walter-Scotta, mógł im to mieć za złe?
Dla dokończenia tego obrazu ostatniem posunięciem pędzla, wypada zaznaczyć, że byli namiętnymi amatorami zażywania tabaki. Lecz nikt nie wie, że godłem trafikantów w Zjednoczonem królestwie był najczęściej namalowany na szyldzie dzielny Szkot, z tabakierką w ręku, pyszniący się narodowym, tradycyjnym strojem. Otóż bracia Melvill mogliby wybornie figurować na jednym z miedzianych szyldów, zawieszonych pod daszkiem jakiego kramu. Zażywali oni tyle, a może nawet więcej tabaki, niż którykolwiek z