Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/111

Ta strona została przepisana.

łódź wasza może zniknąć bez ratunku w odmętach Carryvrekan!
— Przypadek czy los bardzo przyjazny, gdyż bez interwencyi naszej...
W tem miejscu miss Campbell uczyniła dosadny znak milczenia. Była to wola Matki Boskiej rozbitków, a ona nie życzyła sobie aby ją posądzono o jakikolwiek udział w ratunku lekkomyślnych podróżników.
— Ależ, panie Sinclair, odezwał się znowu brat Sam, jakim sposobem ten stary rybak, który panu towarzyszył, mógł się zgodzić na podobnie niebezpieczną wycieczkę?
— Gdy zwłaszcza, jako doświadczony żeglarz, wiedział bardzo dobrze, czem grozi podobne posuwanie się po falach odmętu? dodał brat Sib.
— To nie jego wcale wina moi panowie, rzekł Olivier Sinclair. Nierozsądek był po mojej stronie, i nawet były chwile, gdzie już czyniłem sobie wyrzuty, że to ja przyczyniłem się mimowoli do śmierci niechybnej rybaka. Ale barwa tych fal odmętu była tak złudną, tak uspokajającą, przytem morze wyglądało jak wzorzysta koronka dziergana misternie jedwabiem z błękitu. Otóż nie obawiając się niczego, zapragnąłem odszukać nowych jakich barw w tej przestrzeni zalanej pianą i światłem. Dla tej to przyczyny posuwałem się coraz dalej, coraz dalej. Mój stary rybak doskonale przeczuwał grożące niebezpieczeństwo, nawet czynił mi uwagi,