Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Czy pan już go kiedy widziałeś? zapytała niezmiernie zaciekawiona młoda dziewczyna.
— Nie, miss Campbell, odpowiedział Olivier Sinclair. Nawet nie wiem zgoła czy istnieje jaki promień zielony. Doprawdy nie. Otóż i ja pragnę ujrzeć go. Ani razu słońce nie zajdzie za horyzont bez mojej obecności. I na św. Dunstana, nie będę malował inaczej jak tylko barwą zieloną jego promienia ostatniego.
Trudno było stanowczo określić czy Olivier Sinclair mówił to na seryo, czy też ironicznie, wszakże wrodzone przeczucie uprzedzało miss Campbell, że młodzieniec mówił z rzetelnym zapałem artysty.
— Panie Sinclair, promień zielony nie należy do mnie, jest on własnością ogółu. Nie traci na wartości chociaż był widziany przez tyle tysięcy i milionów ludzi. Otóż jeżeli pan sobie tego życzysz, będziemy się starali przypatrzeć mu się razem.
— Z największą przyjemnością.
— Ale potrzeba zbyt wiele cierpliwości.
— Będziemy ją mieli.
— Czy nie należy obawiać się jakiego osłabienia wzroku? zapytał brat Sim.
— Promień zielony godzien jest tego aby dlań poświęcić nieco czasu, odpowiedział Olivier Sinclair, i nie oddalę się z Oban dopóty, dopóki go nie ujrzę.
— Już raz jeździliśmy na wyspę Seil, dla