przeszkodę popełnioną w tym razie przez Aristobulus Ursiclos, jej krewnego, jak sądzę.
— Nie, — to mój narzeczony, odpowiedziała miss Campbell, oddalając się z wielkim pospiechem za postępującemi naprzód wujami, czestującemi się wzajemnie tabaką z wspólnej tabakiery.
— Jej narzeczony!
To wyznanie wywarło szczególne wrażenie na Oliviera Sinclair, nie spodziewał się bowiem nigdy ułyszeć czegoś podobnego. Wreszcie dla czegóżby ten młody pedant nie miał być jej narzeczonym? Przynajmniej w ten sposób można było wyjaśnić jego pobyt w Oban. Dla czego jednak po otrzymanej naganie za to, że się wybrał niewłaściwie ze szalupą, dla czego, powtarzamy, unikał jej towarzystwa, dla czego nie chodził razem z miss Campbell i jej wujami?
Co się z nim stało?
Tymczasem po dwóch dniach nieobecności Aristobulus Ursiclos pojawił się znowu. Olivier Sinclair kilka razy spostrzegł go w towarzystwie braci Melvill, którzy dla niego nie byli znowu tak surowi.
Młody malarz i młody uczony równie po kilka razy spotykali się ze sobą, już to na płaszczyźnie przed hotelem, już też w samym hotelu Caledonia. Obaj zatem wujowie uważali sobie za obowiązek grzeczności poznajomić tych panów ze sobą.
— Pan Aristobulus Ursiclos z Dumfries!
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/123
Ta strona została przepisana.