gnomii ludzkiej, na której skutkiem różnolitych pobudek, coraz nowe malują się wrażenia.
— Rzeczywiście, powierzchnia jego zmienia się prawie za najmniejszem podmuchem wiatru.
— Patrz miss Campbell naprzykład w tej chwili, zawołał Olivier Sinclair. Jest teraz bezwarunkowo spokojne. Czyliż nie jest to oblicze człowieka zadowolonego ze siebie? Nie ma ani jednej zmarszczki na sobie, jest młodzieńcze, piękne! Jest to prawdziwe zwierciadło, w którem się przegląda sam Bóg!
— Zwierciadło, jakie nieraz brudzi wicher nawałnicy, dodała miss Campbell.
— To właśnie stanowi rozmaitość widoków morza. Skoro tylko nastąpi choćby najmniejszy wietrzyk, powierzchnia jego zmienia się, możnaby powiedzieć, że to oblicze starzeje się, pokrywa zmarszczkami i siwizną piany fal, jakkolwiek przeżyło wieki, w jednej chwili prawie przybiera oblicze starca lub też lśni fosforesencyą i koronkami zbierającej się na nim piany.
— Czy sądzisz pan, że żaden z malarzy żyjących dotychczas na świecie nie był w stanie oddać pędzlem prawdziwego widoku morza?
— Wcale o tem nie myślę. Morze właściwie nie ma żadnej właściwej barwy. Jest to nieustanne odbicie rozpiętego nad niem stropu nieba. Czy jest zatem niebieskie? Niepodobna je przedstawić jako płytę lazuru. Być może jego kolorem właściwem jest kolor zielony. I to byłoby
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/133
Ta strona została przepisana.