Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/142

Ta strona została przepisana.

razem o godzinie przeznaczonej na obiad a o ósmej wieczorem zbierano się na kolacyę.
Poczem miss Campbell przypatrywała się zachodowi słońca, nawet wówczas, gdy niebo zasłonięte było chmurami. Któż wie! Mogła się znaleść jaka dziura, jakiś otwór w atmosferze chmurnej wieczoru, jakaś szczelina, jakaś drobna rysa, przez które przeciśnie się promień zachodzącego słońca.
A jakież to odbywały się uczty!
Prawdziwy kaledończyk nie mógłby nic zarzucić tym zupom na sposób Edbuka z romansu Antykwaryusza, ani potrawom przyrządzanym podług Ferguse Mac Gregor, jednem słowem, były to potrawy sporządzane starożytnym, odwiecznym obyczajem szkockim. Pani Bess i Partridge tym sposobem przenosili się w dawne wieki i żyli wspomnieniami starożytności przynajmniej przez kilka godzin. Brat Sam i Sib stosowali się zupełnie do dań, jakie niegdyś były ulubione w ich rodzinie.
Oto w jaki sposób odbywały się uczty i w jaki to mianowicie kłopot wprowadziłyby nie jednego nazwy dawniejszych potraw.
— Racz pan sprobować nieco tych: Cakes (ciasta z owsianej mąki) daleko smaczniejszych jak ciasta w Glasgowie.
— A może cokolwiek tych sowens (potrawy z jęczmienia na kwaśno) któremi jeszcze raczą się dzisiaj mieszkańcy Highlandu.