czyjeś kroki, był to także Aristobulus Ursiclos, który na podobieństwo Comandora z salonów don Juana, przechadzał się po złomach skalistych, zalegających całą drogę do katedry.
Chodząc mruczał dość głośno:
— Sto sześćdziesiąt stóp od zachodu, przyczem liczbę tę notował w swoim pugilaresie, następnie mierząc krokami, przebył drugą część świątyni.
— A! to pan, panie Ursiclos, rzekła ironicznie miss Campbell. Na przemiany jesteś pan to mineralogiem, to geometrą.
— A siedmdziesiąt stóp w przekątni, dodał Aristobulus Ursiclos, nie zważając na zapytanie miss Campbell.
— Wieleż cali? zapytał Olivier Sinclair.
Aristobulus Ursiclos spojrzał na malarza takim wzrokiem, jakby w tym młodzieńcu widział człowieka nie znającego się zgoła na niczem i nie raczył nawet odpowiedzieć.
Turyści po zwiedzeniu całej, katedry przeszli następnie do znajdującej się obok kaplicy.
Tutaj we wschodniej jej części, wznosił się posąg kobiety, ostatniej opatki tutejszej chrześcjańskiej gminy.
Miss Campbell niezmiernie zachwycona delikatnością i artystycznością roboty, zawołała:
— Podobna do Madonny Rafaela Syxtyńskiej, ma nawet śmiejące się oczy.
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/150
Ta strona została przepisana.