choćby jednego z opisywanych tak szczytnie geniuszów? Nie zapewne. Alboż go można widzieć, gdy nie istnieje w rzeczywistości.
— Mylisz się pan pod tym względem najfatalniej, rzekła miss Campbell, geniusze żyją w tradycyi, jakby były istotnemi osobami, żyją nieśmiertelnie w poezyi ludu. Widzi je oko mieszkańca ślizgającego się lekkim krokiem po nadbrzeżach Szkocyi, przebywającego ruiny, unoszącego się tarczą nad ogniskami rodzin swego kraju, ale widok ten dostępny jest tylko dla wtajemniczonych, jak również promień zielony nie jest dostępny dla profanów.
— O przeciwnie. Widok promienia zielonego jest tylko złudzeniem optycznem.
— Zabraniam panu dalej mówić, odezwała się miss Campbell.
— A ja jednakże będę mówił. Ten ostatni promień słońca ślizgający się po powierzchni morza, jeżeli jest zielonym, nie jego to jest wina, przeciwnie promień ten jest naturalnej barwy słońca, ale zlany z odbiciem się światła, zmienia swą barwę na zieloną. Jest to zatem tylko wynik katoptryki!
— Przestań pan...
— Bardzo naturalnem jest, że czerwonawa barwa tarczy słońca znika, a oko nasze zachowuje tę barwę, i wreszcie zielony promień jest promieniem a raczej kolorem dopełniającym.
— Ach panie, pańskie dowodzenia fizyczne...
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/154
Ta strona została przepisana.