Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Rozchodzono się więc ze smutkiem, a przy pożegnaniu, każdy wymawił tajemniczo ten wyraz:
— Do jutra!
— Do jutra! mówiła miss Campbell, a za nią powtarzali to samo dwaj bracia dodając:
— Mamy przeczucie że to jutro będzie szczęśliwsze...
Każdego wieczoru bracia Melvill miewali dziwne przeczucia, ale się dotąd ani jedno nie urzeczywistniło.
Nareszcie jednego dnia wskazówka barometru lawirująca dotąd miedzy pogodą a niepogodą zatrzymała się na napisie: czas piękny.
Niepodobna określić niepokoju, jakiemu podlegali wszyscy przez cały dzień. Z prawdziwą obawą a nawet z bijącem sercem przypatrywano się horyzontowi, czy jaka przypadkowa chmura nie zaćmi jego czystości.
Bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności powiał lekki wiaterek, i zaczął przepędzać chmury, nie był przecież w stanie usunąć wyziewów powstających z morza, w czasie wieczorów jesiennych.
Wieleż to dni trzeba było jeszcze oczekiwać aby ostatecznie natrafić na chwilę bezwzględnej jasności lazuru nieba.
Wspomnionego właśnie dnia wszyscy pozostawali pod wpływem niezwyczajnego wzruszenia. Bracia opróżnili z tabaki cała tabakierkę, a Olivier Sinclair, nieustannie wybiegał na szczyt