skały, aby się przekonać, czy nie nadciąga jaki fatalny obłok.
Przyspieszono nawet podanie obiadu, goście siedli do stołu o godzinie 5. w nadziei, że należy koniecznie się spieszyć i nieustannie czuwać nad stanem nieba.
Słońce zachodziło dopiero o godzinie 6 i 49 minut, można było zatem badać je aż do ostatniej chwili.
— Jestem pewny, rzekł brat Sam, zacierając ręce, że nareszcie obaczymy go.
— Ja takie same żywię przekonanie, odpowiedział brat Sib.
Tymczasem około godziny trzeciej powstało na niebie coś podobnego do chmury barankowej i popychane wiatrem, skierowało się w stronę oceanu.
Miss Campbell pierwsza to dostrzegła. Nie mogła powstrzymać się od wykrzyku.
— To chmurka pojedyncza, odpowiedzieli wujowie, nie ma więc czego obawiać się.
— Ona płynie daleko prędzej niż słońce, dodał brat Sam. Nie pozostanie więc w miejscu i rozpłynie się w przestrzeni.
— Ależ przecież ta chmura nie jest skutkiem zbitych parowań, wyrzekła miss Campbell.
— Zobaczymy.
Olivier Sinclair szybko pomknął i dostał się aż na szczyty ruin klasztoru. Ztąd daleko lepiej
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/161
Ta strona została przepisana.