Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Jeżeli obłok ten tak szybko zniknął, to dowód najwyraźniejszy, że nie spotkał na swej drodze żadnego innego wyziewu, czyli, że cały zachód jest zupełnie swobodnym od chmur.
O godzinie szóstej goście zebrani na stanowisku wpatrywali się w świetlaną tarczę słońca.
Nareszcie, nareszcie słońce coraz bardziej zapadało się. Na horyzoncie zarysowała się olbrzymia, majestatyczna kula, rozpalona do czerwoności, wydająca przytem złotawe promienie.
Miss Campbell, Olivier Sinclair, bracia Melvill a nawet pani Bess i Partridge pozostali milczący wobec tego uroczego zjawiska. Tarcza była jasna zupełnie, nigdzie nie pojawiła się ani jedna chmura.
— Sądzę, że tym razem ujrzemy go, odparł brat Sam.
— I ja jestem tego pewny, dodał brat Sib.
— Milczenie moi wujowie, zawołała miss Campbell.
Zamilkli powstrzymując nawet oddech, jak gdyby w obawie, żeby własny ich oddech nie zasłonił słońca.
Gwiazda promienna coraz bardziej obniżała się.
Wszyscy patrzali nie śmiejąc oddychać.
Nakoniec już się utworzył rodzaj obrąbka słonecznego, słońce zbliżyło się tak do powierzchni morza, że zdawało się, iż tonie w niem.
Nagle rozległy się strzały tuż między nad-