Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/181

Ta strona została przepisana.

wał wielką epopeję swojego wieku, jak tylokrotnie szukał schronienia w tym zamku, który nosił imię jego ojca. Tutaj bezwątpienia, echo Fingala powtarzało niejednokrotnie zwroty poetyczne tej cudownej pieśni, jakiej nie ma równej narzecze gaelickie. Czy nie przypuszczasz pan, panie Sinclair, że Ossyan niegdyś siadywał na tem samem miejscu, gdzie my znajdujemy się obecnie? I że dźwięk jego uroczej harfy mięszał się z sykiem fal morskich?
— Jakżebym nie miał wierzyć w to wszystko, o czem pani mówisz z takiem głębokiem przekonaniem?
— Jeżeli go zatem przywołam? szepnęła nagle miss Campbell.
I głosem dźwięcznym powtórzyła po wielekroć imię wielkiego geniusza Caledonii.
Jednakże głos jej odbiły trzykrotnie echa, ale... duch wielkiego Ossyana nie zjawił się wcale.
Tymczasem słońce zwolna schyliło się do zachodu i grube cienie napełniły wnętrze groty; zwiedzający zatem zajęli miejsce na ławce pokładu, najmniej przystępnej dla fal.
Od dwóch godzin już dawała się uczuwać jakaś zmiana w powietrzu grożąca niepogodą. Wicher zamienił się w prawdziwy huragan. Ale miss Campbell i jej towarzysze należycie osłonięci złomami bazaltowemi, mogli bezpiecznie przedostać się do groty Clam-Shell.