głam dać przystęp do mego serca innemu uczuciu niż uwielbienie. Patrz!
Miss Campbell cofnęła się aż w głąb swego schronienia, Olivier Sinclair stojąc przy niej usiłował zabezpieczyć to miejsce od wdzierania się fal.
Oboje umilkli. Nie potrzebowali przecież mówić, wszak się doskonale w tej chwili rozumieli.
Mimo całej odwagi i jednej i drugiego, niebezpieczeństwo nie minęło wcale, lecz przeciwnie zaczęło dopiero przybliżać się. Już kilkakrotnie fale uniosły się tak daleko, że oblały podnóże tej części skały w której znajdowało się krzesło Fingala, i nieulegało wątpliwości, że nadejdzie chwila, w której huragan, w której nawałnica dwoje tych ludzi spłucze, jak martwy kawał drzewa. Tem więcej że na nowo zahuczało, zajaśniały błyskawice i padł piorun.
Wówczas Olivier zwrócił się do miss Campbell. Patrzył na nią ze wzruszeniem, którego nie wywołało wcale blizkie niebezpieczeństwo.
Ale miss Campbell była uśmiechającą, zachwycała się majestatycznością widowiska, burzą szalejącą w zamkniętej grocie!
W tej chwili olbrzymi bałwan wzniósł się tak wysoko, że prawie dotknął wejścia do framugi krzesła Fingala. Olivier był przekonany że on i miss Campbell zostaną pochwyceni falą i uniesieni.
Pochwycił ją tedy w ramiona, jakby pragnął
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/191
Ta strona została przepisana.