Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/193

Ta strona została przepisana.

sił i przy nowym napływie szalejących fal, mógł mówić o ratunku? Nie podobna aby mógł obronić swoją towarzyszkę. Dwa lub trzy razy fale prawie ich pociągały ze sobą... A jeżeli rzeczywiście oparł się temu, nie było to skutkiem fizycznej siły, ale z tej jedynie przyczyny, że czuł rękę otaczającą go, jakby żelaznym pierścieniem, że tym sposobem nie zginie sam ale z nią razem.
Mogło być już w pół do dziewiątej wieczorem. Nawałnica dosięgła swego zenitu. Rzeczywiście wody morskie pędziły do groty Fingala z gwałtownością trudną do określenia. Wstrząsały one posadami skały i ścianami groty, odpadały wielkie kawały granitu, wytwarzając swym upadkiem czarniawe otwory w spienionych falach.
Czyliż pod tak straszliwym uporem wód, pilastry podpierające sklepienie nie ulegną, nie zostaną zrujnowane, nie opadną z kolei. Czy wreszcie nie runie całe sklepienie groty?
Olivier Sinclair obawiał się wszystkiego. I on równie doświadczał jakiejś szczególnej trwogi, której sobie nie mógł wytłumaczyć. Brakło mu zupełnie powietrza, zdawało się że atmosferę tę unosiły ze sobą fale, bo kiedy ustępowały, znowu powracała mu swoboda oddechu.
W tych warunkach miss Campbell odczuła strudzenie i była bliska omdlenia.
— Olivierze! Olivierze! szeptała tuląc się do niego.
Olivier Sinclair wcisnął się wraz z nią w naj-