Nie podobna było myśleć, aby opuszczenie przez miss Campbell podziałało na uczonego. Owszem, był jak pierwej chłodny i obojętny. Wymienili ze sobą ukłony.
Bracia Melvill widząc taka harmonię, oświadczyli że nie posiadają się z radości z powodu doprowadzonego do skutku tego związku.
— Tak jestem szczęśliwy, rzekł brat Sam, że kiedy jestem sam, muszę się uśmiechać do siebie.
— A ja płakać, dodał brat Sib.
— Otóż, odpowiedział na to Aristobulus, widzę że pierwszy raz jesteście ze sobą w niezgodzie. Jeden z was uśmiecha się, drugi płacze.
— To prawie jedno i to samo, odparł Olivier.
— Niezawodnie potwierdziła młoda mężatka.
— Jakto to samo? zawołał Aristobulus, ależ bynajmniej. Cóż to jest uśmiech? wyrażenie dobrowolne, szczególne muszkułów, gdy proces oddychania nie ma w tem najmniejszego udziału; przeciwnie płacz... łzy...
— Łzy? zapytał Sinclair.
— Tak łzy, są zwykłą mieszaniną chloranu sodium i fosforanu z nadchloranem sody.
— Co do chemicznego połączenia, masz pan najzupełniejszą słuszność, ale tylko w tym razie.
— Nie pojmuję wcale takiej odpowiedzi, odrzekł Aristobulus Ursiclos, i ukłoniwszy się z obliczeniem geometrycznem, oddalił się od towarzystwa.
Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/206
Ta strona została przepisana.