postawy myśliwych i polowanie. Jeżeli zgodziłem się wziąść strzelbę do ręki, potrafię zachować się mężnie wobec Nemrodów, do których grona zaprosił mnie przyjaciel Bretignot.
Muszę powiedzieć, że zresztą jakkolwiek Bretignot pożyczył mi strzelby, rogu na proch i sakwy na kule, zapomnieliśmy zupełnie o torbie. Należało zatem dopełnić uzbrojenia, bez którego myśliwy nic nie znaczy. Nadaremnie czekałem sposobności. Torby były drogie. Wszystkie rozebrano. Trzeba było kupić zupełnie nową, ale położyłem warunek, że będę ją mógł zwrócić napowrót, ze stratą pół na pół, gdy już nie okaże się potrzebną.
Kupiec zgodził się, patrząc na mnie ze szczególnem uśmiechem.
Uśmiech jego, nie był dla mnie zbyt zachęcającą przepowiednią.
— Wreszcie, kto wie? pomyślałem.
O próżności nad próżnościami!
W dniu oznaczonym, w wigilię otwarcia polowania, o godz. 6tej wieczorem, stawił się na schadzkę, jaką mi naznaczył Bretignot na placu Perigord. Tam wsiadłem do dyliżansu ósmy z kolei, nie licząc w to psów.