Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/221

Ta strona została przepisana.

Nie potrzeba dodawać, że Maximon, Duvanchelle, Pontclone, Matifat i inni patrzyli na mnie jakoś z pod oka. Potem bardzo rozumnie oddalili się ze swoimi psami, którzy ze zniżonymi głowami, poczęły tropić w zaroślach lucerny, w koniczynie, poruszając szybko ogonami jakby na znak pytania na który nie wiedziałem co odpowiedzieć.
Myślałem że ci panowie nie życzyli sobie pozostać w bliskości bardzo niebezpiecznej obok nowicyusza, którego fuzya zawsze groziła ich... piętom.
— Do licha! Trzymajże jak należy strzelbę! zawołał na mnie Bretignot, gdy się oddalili.
— Przecież tak dobrze ją trzymam jak inni, odrzekłem nieco oburzony tem nieustannem napominaniem.
Po raz drugi Bretignot wzruszył ramionami i zeszedł nieco na lewo z drogi. Ponieważ nie wypadało mi pozostać z tyłu przyśpieszyłem kroku.



V.

Dopędziłem moich towarzyszy, ale żeby ich nadaremnie nie przerażać, trzymałem strzelbę lufą do góry.
Pyszny to widok. Myśliwi z profesji, w strojach strzeleckich, w białych kamizelkach, w sze-