Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/228

Ta strona została przepisana.

chęć ich pogodzenia. Ze jednak byłem nieśmiały, więc nie odwołałem się do mych przywilejów jako strzelec.



VII.

Nakoniec na wielką pociechę naszych żołądków, zbliżyło się południe. Zatrzymano się u stóp wielkiego wiązu. Strzelby i niestety! próżne torby złożono na boku. Poczem, przystąpiono do pokrzepienia sił, bezużytecznie wyczerpanych na daremnem uganianiu się za zwierzyną.
Smutna była zaiste uczta. Klątwy i narzekania na niegodziwą okolicę. Polowanie bezcelowe. Defraudacya zwierzyny olbrzymia. Należałoby na każdem drzewie pomieścić napis: Polowanie zabrania się! Za dwa lata nie będzie wcale zwierzyny. Dla czegoż nie zakazać tępienia jej przez czas niejaki? Tak? Nie! Nastąpiły skargi ogólne.
Wreszcie zawiązała się dysputa między Pontclone i Matifat, na skutek wspólnie niby zabitej kuropatwy. Wmięszali się i inni. Sądziłem że przyjdzie do ręcznych zapasów.
Nakoniec po upływie godziny wszyscy udali się w drogę, niezmiernie zniechęceni niepowodzeniem. Być może, że po śniadaniu jakoś pójdzie lepiej. Cóżby to był za strzelec, gdyby utracił nadzieję i nie czekał aż do chwili, kiedy