Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/232

Ta strona została przepisana.

Tak postępując powoli, rozmyślałem. Na szczęście słońce nie zachodziło jakby nowy jakiś Jozue powstrzymywał je dla przyjemności moich zapalonych myśliwych. Czy wreszcie noc już nie nadejdzie po tym opłakanym dniu?



IX.

Ale są wreszcie granice nawet i w napisach ostrzegających. Pokazał się lasek. Jeszcze jeden kilometr do przebycia i otóż dostałem się do niego.
W dali, bardzo daleko słyszeć się dawały strzały, jakby z bukietów artystycznych podczas uroczystości w dniu 14 Lipca.
— Mordują, myślę sobie, nie mając zamiaru pozostawienia coś niecoś na rok przyszły.
Nagle, powziąłem przekonanie, że może będę szczęśliwszy w lesie niż na otwartem polu. Na szczycie drzew zawsze siadają wróble, które restauratorowie chętnie podają gościom jako istotne dzierlatki!
Rzeczywiście zapał jakiś namiętny owładnął waszym sługą. Tak jest! Zdjąłem strzelbę i nabiłem ją z wielką ostrożnością!
Spojrzałem niespokojnie na lewo i na prawo.
Nie! Wróble widocznie przewąchały restauratorów i ukryły się w jak najtajniejsze kątki. Raz