Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/234

Ta strona została przepisana.

ciłem się na zwierzynę nie dającą znaku życia.. Podniosłem...
Była to... czapka żandarmska, z galonem srebrnym i z kokardą czerwoną, która wydała mi się wzrokiem krwawym.
To szczęście przynajmniej, że nie spoczywała na głowie właściciela, gdym do niej strzelał.



X.

W tej chwili powstał jakiś człowiek spoczywający na trawie.
Poznałem z przerażeniem niebieskie pantalony z lampasem, mundur ze srebrnemi guzikami, pas, oraz ładownicę żółtą, wojskową.
— To pan nawet strzelasz i do czapek żandarmskich? zapytał mię ów jegomość.
— Zapewniam pana, że to pomyłka, rzekłem głosem drżącym.
— A tymczasem trafiłeś pan w samą kokardę.
Zandarmie... myślałem... że to zając. Iluzya, nic więcej, gotów jestem zapłacić.
— Doprawdy? Toby pana za drogo kosztowało, zwłaszcza gdy strzelałeś bez pozwolenia.
Zbladłem, była to kwestya bardzo drażliwa.
— Masz pan pozwolenie? zapytał.
— Pozwolenie?
— No, tak. Pan wiesz że potrzeba mieć pozwolenie.