Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/244

Ta strona została przepisana.

uczciwości, to cała dzielnica zna panią Chaufournier Bogu dzięki!
— Ah! tak, wiadomo, że pani jesteś dobrą kobietą... zatem ten pan Mathias żyje tak sam jeden...
— Nic nie mówiąc do nikogo, jak niedźwiedź moja godna pani Bousout... Nawet mnie nigdy nie powie ani dzieńdobry, ani dobranoc.
— To niepojęte... ośmiela się...
— O ośmiela się jak najzupełniej... nie kłania mi się nawet i nie odzywa się do mnie, oprócz raz na miesiąc, kiedy przychodzi zapytać się, czy list nadszedł, bo on otrzymuje list jakiś każdego miesiąca... Otóż bierze list nie mówiąc ani słowa, i idzie sobie tak, jak przyszedł.
— Więc je u siebie i sam sobie gotuje i sprząta.
— Tak najzupełniej, jak pani mówi...
— Ale jakże pani wie o tem, kiedy nikogo nie wpuszcza do siebie?
— Przez panią Tomaszową, która mieszka obok niego... ona słyszy jak porusza naczynia dwa razy dziennie, na śniadanie i na obiad... nawet bieliznę sobie pierze, gdyż słyszała kiedyś uderzenia kijanki...
— Niepodobna...
— Najświętszą prawda... a zresztą wyobraź sobie pani, człowieka niegrzecznego do najwyższego stopnia. Ktoby to uwierzył, że w każdej chwili, kiedy przechodzi koło mojej loży... czy