Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/245

Ta strona została przepisana.

uwierzy pani... otóż rusza ramionami... Oh! niech pani słucha, są dnie, że chętnie bym wzięła miotłę i przetrzepała mu nią plecy...
— Rozumiem to dobrze...
— Ale wstrzymuję się... jestem tak łagodną z natury... Wie pani, jestem przekonaną, że zobaczymy go za chwilę schodzącego ze schodów, list jest tu od trzech dni... Dziwi mnie to bardzo, że nie przyszedł jeszcze po niego...
— Jego list... a gdzież on jest?
— Tam... w trzeciej przegródce z lewej strony.
— O patrzcie się, ma na sobie niebieską pieczątkę.
— Tak, wiem...
— Ah! to bardzo śmieszne... napisane jest na tem: Akademja medyczna.
W tej chwili głośne stuknięcie przerwało obydwom plotkarkom... coś upadło na podwórze...
Wdowa Chaufournier i pani Bousout rzuciły na dwór z równym zapałem i podniosły rzucony przedmiot...
Był to klucz, do którego przywiązany był papierek. Na papierku nabazgrano ołówkiem:
„Niech pani przyjdzie na górę, jestem bardzo chory... Mathias.“
— Ah! mój Boże, on cierpi biedny człowieczysko! wprawdzie bardzo źle względem mnie postąpił, ale nie jestem złą i kiedy jest chorym,