Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/247

Ta strona została przepisana.

nagie, ani jeden obraz nie zakrywał szkaradnego niebieskiego papieru. Fajczarnia pełna napchanych tytoniem fajek wisiała obok komina. Zwierciadło, małe zwierciadełko dwudziesto - pięcio frankowe, było rzecz dziwna! zakryte serwetą. Pan Mathias obawiał się swego widoku, a dalszy ciąg mego opowiadania, wyjaśni ten wstręt.
Przed jednem z okien stał mały stolik, który służył za biórko starcowi, na tym stole leżał list zapieczętowany z napisem:
„To jest mój testament“.



W chwili kiedy obiedwie kumoszki wpadły do pokoju, pan Mathias konał na małem żelaznem łóżeczku, które pomimo swego pozoru bardzo skromnego, stanowiło jednak najgłówniejszą część biednego umeblowania.
— No mój drogi panie Mathias, jesteś więc chory — zawołała pani Chaufournier — nie trzeba się martwić mój dobry panie, nie umrze pan jeszcze tym razem... Co by tu zrobić, przyrządzę szklankę wody z cukrem chce pan?... tak nieprawdaż? tego pan sobie życzysz, odgadłam to natychmiast... no pani Bousout pomóż mi trochę... chcesz? szukaj pani trochę...
— Bardzo chętnie, poszukam w szafie...
— Zaczekaj no pani, pomogę ci — powiedziała stróżowa opanowana nagłą niewiarą — to cukru nam potrzeba.