Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/248

Ta strona została przepisana.

— Hę! — mruknęła — ile to bielizny ma ten kochany człowiek... spojrzyj no pani. Sześć par prześcieradeł, trzy tuziny chustek... cztery...
Gwałtowna czkawka dająca się słyszeć od strony łóżka, zatrzymała panią Chaufournier w pośród wyliczania. Obiedwie kobiety obróciły się pospiesznie...
Pan Mathias z ciałem wychylonem po za łóżko, wpatrywał się w nie z miną szyderczą i gniewną...
Ruszył lewem ramieniem, czkawka porwała go na nowo i rzuciła napowrót na łóżko, gdzie pozostał bez ruchu.
— Ach! — Mój Boże! pani Bousout! spojrzyj się na niego.
— Pani Chaufournier on mnie przestrasza.
— I mnie także.
— Ach! mój Boże, on może umarł!
— Tak mi się wydaje...
— Idź no zobaczyć pani Bousout.
— Bardzo chętnie, dla zrobienia pani przysługi pani Chaufournier, ale nie znam się na tem, lepiej by było gdybyś pani poszła sama.
— No... więc chodźmy razem...
I obydwa tchórze przyciśnięte silnie jedna do drugiej dla dodania sobie odwagi, zaczęły postępować nieśmiało, ciągnąc się wspólnie za suknie...
Węglarka wynalazła taktykę, która miała za